The way you smile
- W zasadzie zobowiązuje się pani tylko do nie zdradzania tajemnic naszej klientki wbrew jej zgodzie, oraz utrzymywania w ukryciu, o kim książka powstanie, przed jej oficjalnym wypromowaniem. To w zasadzie tyle. Jeśli życzy sobie pani wpierw przeczytać umowę, możemy umówić się na inny termin. - wyjaśnia mi prawnik wydawnictwa.
- Nie, myślę, że mogę podpisać to teraz. - odpowiadam uśmiechając się przyjaźnie. Mężczyzna odpowiada tym samym podsuwając mi dokumenty i długopis.
- W dwóch egzemplarzach, proszę.
~*~
- Masz może ochotę wyskoczyć ze mną na lunch? - pyta Tessa, kiedy wychodzę z gabinetu i mijam ją na korytarzu. Unoszę głowę dopiero zdając sobie sprawę, że pytanie było skierowane do mnie. Uśmiecham się do niej szeroko i przepraszam za mojej roztrzepanie.
- Bardzo chętnie. - odpowiadam. - Ale dzisiaj wychodzę do domu wcześniej więc zabiorę swoje rzeczy i pojadę od razu do domu.
- Jasne, pewnie. Spotkamy się na dole. - mówi mi zmierzając do wyjścia. Chwytam torebkę z fotela i telefon leżący na biurku. Sprawdzam godzinę i dostrzegam trzy nieodebrane połączenia. Jestem zdziwiona więc przystaję na moment i sprawdzam rejestr połączeń. Alex, Evans i Michael. Oddzwaniam do drugiego wpierw. Czekając, aż odbierze udaję się do windy, która przyjeżdża zaskakująco szybko. Jadę nią z kilkoma zawzięcie dyskutującymi kobietami całkowicie niezainteresowanymi moją osobą, która dokładnie słyszy temat ich rozmowy. Nie rozumiem jak mogę bez wstydu opowiadać o sprawach łóżkowych przy całkiem obcej osobie. To trochę dezorientujące. Ale jak widać niektórzy nie mają hamulców i wstydu. Kiedy odbierając i mówię głośno "Dzień dobry, bardzo przepraszam, że nie odebrałam pana telefonu" uciszają się odwracając się do mnie, jakby dopiero zauważyły moją obecność. Jedna czerwieni się i stoją w ciszy już do końca naszej jazdy. Umawiam się z Evansem, który przez całą rozmowę namawia mnie żebym zwracała się do niego Matt, na 11 następnego dnia, aby poznać bohaterkę mojej książki. Naszej, ona będzie nasza - poprawiam się w myślach, ale wciąż nie mogę nacieszyć się myślą stworzenia czegoś takiego.
Tessa czeka na mnie przed budynkiem. Kiedy mnie dostrzega, chwyta moja ramię i ciągnie wzdłuż drogi.
- Mają tu najlepsze burgery w mieście o ile nie na całej wyspie. - śmieje się perliście. Krzywię się lekko. Dostrzega moją minę i od razu dodaje. - Wegetariańskie też mają świetne, nie martw się, pamiętam.
Posyłam jej wdzięczne spojrzenie. Idziemy przez chwilę w ciszy, ale Tess szybko znajduje nowy temat do rozmowy. Redakcyjne ploteczki to dla niej zawsze coś niesamowicie ekscytującego, uwielbia się nimi dzielić i dostrzegam, że we mnie znalazła sobie bratnią duszę, podobnie jak w niej. Jest niesamowicie pozytywną osobą, bardzo odpowiada mi jej charakter i wiecznie wesoła, szalona osobowość.
Gdy docieramy do knajpy i przekraczamy drzwi dociera do nas gwar rozmów niesłyszanych z zewnątrz.
- Mówiłam, że są najlepsi. - mówi Tessa szturchając mnie łokciem, gdy rozglądam się za wolnym miejscem. Całe pomieszczenie jest wypełnione po brzegi. Wszystkie stoliki są zajęte, a kelnerzy mają urwanie głowy. - Pójdę zamówić, musisz tego spróbować, najwyżej zjemy na zewnątrz. - mówi i rusza w stronę kasy.
Wciągam głośno powietrze i wypuszczam je tracąc nadzieję, że gdziekolwiek usiądziemy.
- Cześć, przepraszam, jeśli wam to nie przeszkadza możecie przysiąść się do mnie. - słyszę głos zza pleców. Odwracam się i dostrzegam przyjaźnie wyglądającego bruneta. Widać, że spędza tu sporo czasu. Na stoliku przed nim leży otwarty laptop, notes z kilkoma zapisanymi stronami i opróżnione dwie filiżanki kawy. w ręku trzyma napoczętego burgera. Uśmiecha się do mnie wskazując na dwa wolne krzesła.
- Jeśli to nie będzie problem... - zaczynam, a chłopak chichocze cicho.
- Nie żartuj, zapraszam. - przesuwa krzesło robiąc mi miejsce. Wieszam płaszcz na oparciu i siadam.
- Charlie? - słyszę głos mojej przyjaciółki. Widzę, że rozgląda się zdenerwowana, próbując zlokalizować moją osobę. Macham jej, dostrzega mnie i unosi zdziwiona brwi. Podchodzi i kładzie tacę z jedzeniem między naszymi siedzeniami.
- Więc... - zaczyna nieufnie spoglądając na bruneta. Kiwa głową posyłając jej niepewny uśmiech.
- Jestem Brandon. - przedstawia się.
- Ja Charlie, a to Tess. Miło cię poznać.
~*~
- Dzwoniłeś, przepraszam, nie mogłam odebrać, ale już jestem wolna. - mówię do słuchawki skręcając w uliczkę prowadzącą do mojego domu. Parkuję samochód przed kamienicą. Obiecuję sobie, że niedługo zrobię mu przegląd, bo wygląda jakby miał się rozlecieć w ciągu kilku następnych minut, ale znam się zbyt dobrze, by łudzić się, że szybko coś z tym zrobię. Dopiero zapewne gdy zatrzyma się na środku ulicy będę zmuszona zaprowadzić go do mechanika.
- Nic nie szkodzi, po prostu minął tydzień i tak się zastanawiałem... - Michael zdaje się skrępowany tą rozmową i samym faktem, że dzwonił, ale nie ma powodów do obaw. Doskonale go rozumiem i nawet podoba mi się, jak zabiega o kontakt ze mną.
- Masz może ochotę wpaść dziś do mnie? - pytam. Nie przemyślałam tej decyzji, jestem potwornie impulsywna i wiem to. Ale nie widzę powodu, żeby go nie zapraszać. To porządny, miły człowiek i nie sądzę bym miała żałować wypowiedzianych słów.
- Yyy... jasne, pewnie. - wydaje się zaskoczony.
- Jeśli ci to nie odpowiada możemy zaplanować coś innego kiedy indziej. - mówię niepewnie.
- Nie, nie, to świetna propozycja. - mówi szybko jakby bał się, że jeśli przełożymy spotkanie nigdy do niego nie dojdzie.
- Mogę zrobić jakąś kolacje, lub coś takiego, jeśli to w porządku. - proponuję.
- Absolutnie, świetny pomysł. Powinienem coś kupić, potrzebujesz czegoś?
- Nie, dam radę, wpadnij koło 19. - rzucam jeszcze zanim pożegnamy się i rozłączymy. Wysiadam z
samochodu i wygrzebuję klucz z torebki jadąc windą na swoje piętro. Mówi to zapewne każda kobieta, ale to, co dzieje się w jej wnętrzu to istny chaos, którego nie potrafię opanować. Każdego wieczoru obiecuję sobie, że kiedyś w niej posprzątam, ale sytuacja wygląda podobnie jak z samochodem. Nigdy nic z tego nie wychodzi.- Hej, Joey. - mówię zabawny głosem, którego używa się rozmawiając ze zwierzętami i dziećmi, kiedy wchodzę do domu i widzę skaczącą małą kuleczkę. Szczeka wesoło i szarpie mnie za nogawkę spodni. Śmieję się na ten gest i idę z nim do kuchni. Sięgam do szafki i wyjmuję z niej opakowanie psich ciasteczek.Wyciągam jedno i podaję Joey'emu, który od razu zabiera się za pałaszowanie.
~*~
Słyszę pukanie do drzwi. W pośpiechu wrzucam brudne naczynia do zlewu i otrzepuję ubranie, aby mieć pewność, że nie upaprałam się żadnymi przyprawami. Przelotnie spoglądam na siebie w lutrze i poprawiam włosy. Otwieram drzwi. Stoi za nimi. Wygląda jednocześnie tak elegancko i luźno, ma w sobie tyle klasy. Przyglądam mu się przez chwilę. Można dostrzec jak wyrzeźbione ma ciało przez materiał kraciastej koszuli, którą włożył do jasnych jeansów. Na nogach ma zwykłe białe trampki. Na ramiona narzucił porządną, najwidoczniej drogą granatową, puchową kurtkę. Listopad wszystkim daje znać, a ten wieczór jest wyjątkowo zimny. Michael wygląda tak pociągająco stojąc w progu mojego mieszkania trzymając butelkę wina w jednej ręce, w drugiej opakowany prezent, że otrząsam się z fantazji, do których nigdy bym się nie przyznała dopiero gdy odzywa się do mnie zmysłowym, ciemnym głosem.
- Hej, wszystko gra?
Potrząsam głową, aby pozbyć się brudnych myśli. Nigdy przedtem nie widziałam w nim... tak zwykłego człowieka. Nie tylko agenta, którego spotkałam w miejscu śmierci mojego przyjaciela. Po prostu najzwyklejszego mężczyznę, który... pociąga mnie, choć nigdy się zapewne do tego nie przyznam.
- Cześć, jasne, zamyśliłam się, przepraszam. Po prostu uwielbiam kratę, to mnie zawsze dekoncentruje. - wypalam. Po chwili ukrywam twarz w dłoniach rumieniąc się, kiedy Michael śmieja się perliście.
- Dobrze wiedzieć. - uśmiecha się szeroko. - Mogę wejść? - pyta, a mnie natychmiastowo robi się głupio.
- Pewnie, przepraszam, ale ze mnie gospodarz.
Wydaje mi się, że tą uwagą rozśmieszyłam go odrobinę, bo jego uśmiech powiększa się o jakieś pół centymetra. Prowadzę go do salonu, gdzie od razu rzuca się na niego Joey.
- Zaraz wracam, przyniosę jedzenie, siadaj gdzie chcesz. - posyłam mu uśmiech znikając w drzwiach kuchni. - Opanuj się. - szepczę do siebie nakładając posiłek na talarze. - Obiecałaś sobie, żadnych związków. To tylko przyjaciel, nie jest tobą zainteresowany w ten sposób, ty nim też nie.
Wracam do mojego gościa, który siedzi na podłodze bawiąc się z psem. Kiedy mnie widzi podnosi się szybko i siada przy niewielkim stole. Zajmuje miejsce obok niego podając mu talerz.
- Pachnie niesamowicie. - chwali. Rumienie się delikatnie, choć wiem, że po prostu stara się zrobić dobre wrażenie.
- Mam nadzieję, że cię nie otruję. - mrugam do niego zaczynając jeść. Jestem zadowolona, z tego co udało mi się przygotować. Jest jadalne. Nigdy nie uważałam siebie za dobrego kucharza, ale jednak coś przygotować potrafię.
- No coś ty, nie bądź taka skromna, jest nieziemskie. Jak to się nazywa? - pyta przełykając kolejny kęs. Unosi kieliszek z winem, które przed chwilą otworzył i upija łyk nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
- Chili con carne. - odpowiadam.
- Będziesz musiała mnie kiedyś nauczyć. Uwielbiam ryż. - uśmiecha się.
- Dobrze wiedzieć. - kruczę pod nosem. Śmiejemy się cicho. Michael kończy swój posiłek i prostuje się na krześle. Bawi się nóżką swojego kieliszka. Dostrzegam, że jego czoło marszczy sie zabawnie, jakby intensywnie rozmyślał. Pocieram ręką kark ze zdenerwowania. Nie chciałabym by zrobiło się niezręcznie, ale nie mam pojęcia co powiedzieć. Na szczęście mój gość wybawia nas oboje z opresji.
- W takim razie, skoro już wiemy, że świetnie gotujesz, i masz ogromne serce, - wskazuje ruchem głowy na śpiącego na kanapie Joey'ego - może opowiesz mi o sobie coś więcej, Charlotte.
- Charlie. - wypalam nadziewając na widelec kawałek czerwonej fasoli.
- Obawiam się, że nie rozumiem. - mówi. Jego głos wydaje się spięty.
- Wszyscy mówią mi Charlie. - wyjaśniam. W myślach karcę się, że wprowadziłam go w zakłopotanie.
- Rozumiem, wszyscy. A jest jakieś określenie zarezerwowane tylko dla bliskich? - pyta, a ja uśmiecham się pod nosem. Patrzy mi w oczy oczekując mojej odpowiedzi.
- Właściwie nie. Tylko jedna osoba zwracała się do mnie inaczej. - uśmiecham się, choć w środku serce kraje mi się na wspomnienie o nim. - Byłam wtedy dzieckiem, więc jest trochę infantylne...
- Śmiało, mów, chyba, że nie chcesz. - zachęca mnie, a ja myślami wracam do szczęśliwych chwil spędzonych z zawsze wesołym chłopcem wypełniającego wszystkie moje wspomnienia z okredsu przed szkołą średnią.
- Lottie. - wyznaję. W jego oczach pojawiają się wesołe ogniki.
- Czy zgodziłabyś się, abym i ja tak cię nazywał. Zdecydowanie chciałby być kimś ważnym, ale jeśli sobie tego nie życzysz to rozumiem. Osoba, która tak mówiła, musiała być ogromnie istotna w twoim życiu, że nikt inny się do ciebie nie zwraca.
Przez chwilę mile, a Michael już nie nalega. Zastanawiam się, czy to nie naruszy mojej pamięci o nim. Decyduje się jednak pozwolić temu chłopakowi na to o co prosi. Może choć w ten sposób będę mogła pogodzić się z stratą tej najważniejszej osoby.
- Możesz, pewnie. - odpowiadam.
- Czy to będzie nieodpowiednie jeśli zapytam kto?
- To był mój brat.
- Był? - pyta delikatnie przekrzywiając głowę. Wstrzymuję oddech jakbym wyznawała największą tajemnicę mojego życia. Właściwie nie wiem czemu, ale czuję, że Michael jest odpowiednią osobą, aby wreszcie podzielić się z kimś swoim bólem.
- To długa historia. - waham się jeszcze. Uśmiecha się pokrzepiająco, ale nie naciska. Wiem,że ostatnie czego by chciał, to popsuć nam obojgu ten wieczór i naszą dobrą jak dotąd relacje.
- Jest dopiero 20, mamy czas, jeśli uważasz, że możesz mi opowiedzieć.
- Colin i ja wylądowaliśmy w domu dziecka, kiedy nasza mama zmarła w wypadku. Rodzeństwu bardzo ciężko utrzymać się razem. Miałam 15 lat, kiedy wysłano mnie do domu grupowego. On został przeniesiony do rodziny zastępczej. Słyszałam, od jednej z opiekunek, że niedługo potem jego rodzice, zostali zamknięci za handel narkotykami i bronią, a on i kilka innych dzieci z tego domu zostali rozesłani po różnych rodzinach w kraju. Nie mam pojęcia gdzie teraz jest. Wielokrotnie starałam się go znaleźć, ale policja nigdy nie była w stanie mi pomóc. Tak to już jest. Nas zawsze traktuje się gorzej. Nie ważne, że jestem już dorosła. Ledwo kiwnęli palcem żeby wpisać go do systemu. W większości przypadków państwo jest przeciwko nam. - uśmiecham się smutno spuszczając głowę. Michael wstaje i kuca koło mojego krzesła. Kładzie mi dłoń na ramieniu i podnosi moją głowę, aby mógł spojrzeć mi w oczy.
- Obiecuję, a ja zawsze dotrzymuję obietnic, że zrobię wszystko, aby pomóc ci go odnaleźć. Absolutnie wszystko. Oboje zasługujecie na to. - mówi. Widzę, że bardzo go poruszyłam.
- To nie tak, że ja oczekuję od ciebie jakiejkolwiek pomocy. Nie chcę, żebyś myślał, że cię wykorzystuję.
- Nigdy nie pomyślałbym, że mogłabyś. - mówi dotykając delikatnie mojego policzka. Czuję chłód jego dłoni na skórze, delektuje się jego dotykiem, gdy stara się podnieść mnie na duchu. - Dziękuję. - mówi po chwili ciszy. Unoszę pytająco brwi.
- Za co?
- Za to, że mi powiedziałaś. I za to, że pozwoliłaś mi być niewielką częścią swojego życia.
Od autorki: Hej kochani! No, rozdział jest! Wiem, wg kalendarza miał być wczoraj, ale mam nadzieję, że jeden dzień obsuwy to nie tak wiele. Co sądzicie o rozdziale? Mnie się całkiem podoba. Z góry przepraszam, nie jest on sprawdzony. Mogę być jakieś powtórzenia, albo literówki, ale sczytałam go tylko raz, bo bardzo się spieszę. Obiecuję, że jak wrócę pod koniec wakacji to poprawię ewentualne błędy. Mam jeszcze jedną prośbę, czy moglibyście pod tym postem zostawić linki do nowych rozdziałów, albo waszych blogów, za które się jeszcze nie zabrałam? Bardzo mi na tym zależy, bo jestem w kompletnym chaosie. Byłabym także wdzięczna za opinię o rozdziale. Taki komentarz na prawdę motywuje i dużo znaczy :)
Kocham i buziaki!