piątek, 14 sierpnia 2015

SZEŚĆ


The way you smile

  - W zasadzie zobowiązuje się pani tylko do nie zdradzania tajemnic naszej klientki wbrew jej zgodzie, oraz utrzymywania w ukryciu, o kim książka powstanie, przed jej oficjalnym wypromowaniem. To w zasadzie tyle. Jeśli życzy sobie pani wpierw przeczytać umowę, możemy umówić się na inny termin. - wyjaśnia mi prawnik wydawnictwa.
  - Nie, myślę, że mogę podpisać to teraz. - odpowiadam uśmiechając się przyjaźnie. Mężczyzna odpowiada tym samym podsuwając mi dokumenty i długopis.
  - W dwóch egzemplarzach, proszę.

~*~

  - Masz może ochotę wyskoczyć ze mną na lunch? - pyta Tessa, kiedy wychodzę z gabinetu i mijam ją na korytarzu. Unoszę głowę dopiero zdając sobie sprawę, że pytanie było skierowane do mnie. Uśmiecham się do niej szeroko i przepraszam za mojej roztrzepanie. 
  - Bardzo chętnie. - odpowiadam. - Ale dzisiaj wychodzę do domu wcześniej więc zabiorę swoje rzeczy i pojadę od razu do domu.
  - Jasne, pewnie. Spotkamy się na dole. - mówi mi zmierzając do wyjścia. Chwytam torebkę z fotela i telefon leżący na biurku. Sprawdzam godzinę i dostrzegam trzy nieodebrane połączenia. Jestem zdziwiona więc przystaję na moment i sprawdzam rejestr połączeń. Alex, Evans i Michael. Oddzwaniam do drugiego wpierw. Czekając, aż odbierze udaję się do windy, która przyjeżdża zaskakująco szybko. Jadę nią z kilkoma zawzięcie dyskutującymi kobietami całkowicie niezainteresowanymi moją osobą, która dokładnie słyszy temat ich rozmowy. Nie rozumiem jak mogę bez wstydu opowiadać o sprawach łóżkowych przy całkiem obcej osobie. To trochę dezorientujące. Ale jak widać niektórzy nie mają hamulców i wstydu. Kiedy odbierając i mówię głośno "Dzień dobry, bardzo przepraszam, że nie odebrałam pana telefonu" uciszają się odwracając się do mnie, jakby dopiero zauważyły moją obecność. Jedna czerwieni się i stoją w ciszy już do końca naszej jazdy. Umawiam się z Evansem, który przez całą rozmowę namawia mnie żebym zwracała się do niego Matt, na 11 następnego dnia, aby poznać bohaterkę mojej książki. Naszej, ona będzie nasza - poprawiam się w myślach, ale wciąż nie mogę nacieszyć się myślą stworzenia czegoś takiego. 
  Tessa czeka na mnie przed budynkiem. Kiedy mnie dostrzega, chwyta moja ramię i ciągnie wzdłuż drogi.
  - Mają tu najlepsze burgery w mieście o ile nie na całej wyspie. - śmieje się perliście. Krzywię się lekko. Dostrzega moją minę i od razu dodaje. - Wegetariańskie też mają świetne, nie martw się, pamiętam. 
Posyłam jej wdzięczne spojrzenie. Idziemy przez chwilę w ciszy, ale Tess szybko znajduje nowy temat do rozmowy. Redakcyjne ploteczki to dla niej zawsze coś niesamowicie ekscytującego, uwielbia się nimi dzielić i dostrzegam, że we mnie znalazła sobie bratnią duszę, podobnie jak w niej. Jest niesamowicie pozytywną osobą, bardzo odpowiada mi jej charakter i wiecznie wesoła, szalona osobowość. 
  Gdy docieramy do knajpy i przekraczamy drzwi dociera do nas gwar rozmów niesłyszanych z zewnątrz. 
  - Mówiłam, że są najlepsi. - mówi Tessa szturchając mnie łokciem, gdy rozglądam się za wolnym miejscem. Całe pomieszczenie jest wypełnione po brzegi. Wszystkie stoliki są zajęte, a kelnerzy mają urwanie głowy. - Pójdę zamówić, musisz tego spróbować, najwyżej zjemy na zewnątrz. - mówi i rusza w stronę kasy. 
Wciągam głośno powietrze i wypuszczam je tracąc nadzieję, że gdziekolwiek usiądziemy. 
  - Cześć, przepraszam, jeśli wam to nie przeszkadza możecie przysiąść się do mnie. - słyszę głos zza pleców. Odwracam się i dostrzegam przyjaźnie wyglądającego bruneta. Widać, że spędza tu sporo czasu. Na stoliku przed nim leży otwarty laptop, notes z kilkoma zapisanymi stronami i opróżnione dwie filiżanki kawy. w ręku trzyma napoczętego burgera. Uśmiecha się do mnie wskazując na dwa wolne krzesła.
  - Jeśli to nie będzie problem... - zaczynam, a chłopak chichocze cicho. 
  - Nie żartuj, zapraszam. - przesuwa krzesło robiąc mi miejsce. Wieszam płaszcz na oparciu i siadam.
  - Charlie? - słyszę głos mojej przyjaciółki. Widzę, że rozgląda się zdenerwowana, próbując zlokalizować moją osobę. Macham jej, dostrzega mnie i unosi zdziwiona brwi. Podchodzi i kładzie tacę z jedzeniem między naszymi siedzeniami. 
  - Więc... - zaczyna nieufnie spoglądając na bruneta. Kiwa głową posyłając jej niepewny uśmiech. 
  - Jestem Brandon. - przedstawia się.
  - Ja Charlie, a to Tess. Miło cię poznać. 

~*~

  - Dzwoniłeś, przepraszam, nie mogłam odebrać, ale już jestem wolna. - mówię do słuchawki skręcając w uliczkę prowadzącą do mojego domu. Parkuję samochód przed kamienicą. Obiecuję sobie, że niedługo zrobię mu przegląd, bo wygląda jakby miał się rozlecieć w ciągu kilku następnych minut, ale znam się zbyt dobrze, by łudzić się, że szybko coś z tym zrobię. Dopiero zapewne gdy zatrzyma się na środku ulicy będę zmuszona zaprowadzić go do mechanika. 
  - Nic nie szkodzi, po prostu minął tydzień i tak się zastanawiałem... - Michael zdaje się skrępowany tą rozmową i samym faktem, że dzwonił, ale nie ma powodów do obaw. Doskonale go rozumiem i nawet podoba mi się, jak zabiega o kontakt ze mną. 
  - Masz może ochotę wpaść dziś do mnie? - pytam. Nie przemyślałam tej decyzji, jestem potwornie impulsywna i wiem to. Ale nie widzę powodu, żeby go nie zapraszać. To porządny, miły człowiek i nie sądzę bym miała żałować wypowiedzianych słów. 
  - Yyy... jasne, pewnie. - wydaje się zaskoczony. 
  - Jeśli ci to nie odpowiada możemy zaplanować coś innego kiedy indziej. - mówię niepewnie. 
  - Nie, nie, to świetna propozycja. - mówi szybko jakby bał się, że jeśli przełożymy spotkanie nigdy do niego nie dojdzie. 
  - Mogę zrobić jakąś kolacje, lub coś takiego, jeśli to w porządku. - proponuję. 
  - Absolutnie, świetny pomysł. Powinienem coś kupić, potrzebujesz czegoś?
  - Nie, dam radę, wpadnij koło 19. - rzucam jeszcze zanim pożegnamy się i rozłączymy. Wysiadam z
samochodu i wygrzebuję klucz z torebki jadąc windą na swoje piętro. Mówi to zapewne każda kobieta, ale to, co dzieje się w jej wnętrzu to istny chaos, którego nie potrafię opanować. Każdego wieczoru obiecuję sobie, że kiedyś w niej posprzątam, ale sytuacja wygląda podobnie jak z samochodem. Nigdy nic z tego nie wychodzi.
  - Hej, Joey. - mówię zabawny głosem, którego używa się rozmawiając ze zwierzętami i dziećmi, kiedy wchodzę do domu i widzę skaczącą małą kuleczkę. Szczeka wesoło i szarpie mnie za nogawkę spodni. Śmieję się na ten gest i idę z nim do kuchni. Sięgam do szafki i wyjmuję z niej opakowanie psich ciasteczek.Wyciągam jedno i podaję Joey'emu, który od razu zabiera się za pałaszowanie.

~*~

  Słyszę pukanie do drzwi. W pośpiechu wrzucam brudne naczynia do zlewu i otrzepuję ubranie, aby mieć pewność, że nie upaprałam się żadnymi przyprawami. Przelotnie spoglądam na siebie w lutrze i poprawiam włosy. Otwieram drzwi. Stoi za nimi. Wygląda jednocześnie tak elegancko i luźno, ma w sobie tyle klasy. Przyglądam mu się przez chwilę. Można dostrzec jak wyrzeźbione ma ciało przez materiał kraciastej koszuli, którą włożył do jasnych jeansów. Na nogach ma zwykłe białe trampki. Na ramiona narzucił porządną, najwidoczniej drogą granatową, puchową kurtkę. Listopad wszystkim daje znać, a ten wieczór jest wyjątkowo zimny. Michael wygląda tak pociągająco stojąc w progu mojego mieszkania trzymając butelkę wina w jednej ręce, w drugiej opakowany prezent, że otrząsam się z fantazji, do których nigdy bym się nie przyznała dopiero gdy odzywa się do mnie zmysłowym, ciemnym głosem.
  - Hej, wszystko gra?
Potrząsam głową, aby pozbyć się brudnych myśli. Nigdy przedtem nie widziałam w nim... tak zwykłego człowieka. Nie tylko agenta, którego spotkałam w miejscu śmierci mojego przyjaciela. Po prostu najzwyklejszego mężczyznę, który... pociąga mnie, choć nigdy się zapewne do tego nie przyznam.
  - Cześć, jasne, zamyśliłam się, przepraszam. Po prostu uwielbiam kratę, to mnie zawsze dekoncentruje. - wypalam. Po chwili ukrywam twarz w dłoniach rumieniąc się, kiedy Michael śmieja się perliście.
  - Dobrze wiedzieć. - uśmiecha się szeroko. - Mogę wejść? - pyta, a mnie natychmiastowo robi się głupio.
  - Pewnie, przepraszam, ale ze mnie gospodarz.
Wydaje mi się, że tą uwagą rozśmieszyłam go odrobinę, bo jego uśmiech powiększa się o jakieś pół centymetra. Prowadzę go do salonu, gdzie od razu rzuca się na niego Joey.
  - Zaraz wracam, przyniosę jedzenie, siadaj gdzie chcesz. - posyłam mu uśmiech znikając w drzwiach kuchni. - Opanuj się. - szepczę do siebie nakładając posiłek na talarze. - Obiecałaś sobie, żadnych związków. To tylko przyjaciel, nie jest tobą zainteresowany w ten sposób, ty nim też nie.
Wracam do mojego gościa, który siedzi na podłodze bawiąc się z psem. Kiedy mnie widzi podnosi się szybko i siada przy niewielkim stole. Zajmuje miejsce obok niego podając mu talerz.
  - Pachnie niesamowicie. - chwali. Rumienie się delikatnie, choć wiem, że po prostu stara się zrobić dobre wrażenie.
  - Mam nadzieję, że cię nie otruję. - mrugam do niego zaczynając jeść. Jestem zadowolona, z tego co udało mi się przygotować. Jest jadalne. Nigdy nie uważałam siebie za dobrego kucharza, ale jednak coś przygotować potrafię.
  - No coś ty, nie bądź taka skromna, jest nieziemskie. Jak to się nazywa? - pyta przełykając kolejny kęs. Unosi kieliszek z winem, które przed chwilą otworzył i upija łyk nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
  - Chili con carne. - odpowiadam.
  - Będziesz musiała mnie kiedyś nauczyć. Uwielbiam ryż. - uśmiecha się.
  - Dobrze wiedzieć. - kruczę pod nosem. Śmiejemy się cicho. Michael kończy swój posiłek i prostuje się na krześle. Bawi się nóżką swojego kieliszka. Dostrzegam, że jego czoło marszczy sie zabawnie, jakby intensywnie rozmyślał. Pocieram ręką kark ze zdenerwowania. Nie chciałabym by zrobiło się niezręcznie, ale nie mam pojęcia co powiedzieć. Na szczęście mój gość wybawia nas oboje z opresji.
  - W takim razie, skoro już wiemy, że świetnie gotujesz, i masz ogromne serce, - wskazuje ruchem głowy na śpiącego na kanapie Joey'ego - może opowiesz mi o sobie coś więcej, Charlotte.
  - Charlie. - wypalam nadziewając na widelec kawałek czerwonej fasoli.
  - Obawiam się, że nie rozumiem. - mówi. Jego głos wydaje się spięty.
  - Wszyscy mówią mi Charlie. - wyjaśniam. W myślach karcę się, że wprowadziłam go w zakłopotanie.
  - Rozumiem, wszyscy. A jest jakieś określenie zarezerwowane tylko dla bliskich? - pyta, a ja uśmiecham się pod nosem. Patrzy mi w oczy oczekując mojej odpowiedzi.
  - Właściwie nie. Tylko jedna osoba zwracała się do mnie inaczej. - uśmiecham się, choć w środku serce kraje mi się na wspomnienie o nim. - Byłam wtedy dzieckiem, więc jest trochę infantylne...
  - Śmiało, mów, chyba, że nie chcesz. - zachęca mnie, a ja myślami wracam do szczęśliwych chwil spędzonych z zawsze wesołym chłopcem wypełniającego wszystkie moje wspomnienia z okredsu przed szkołą średnią.
  - Lottie. - wyznaję. W jego oczach pojawiają się wesołe ogniki.
  - Czy zgodziłabyś się, abym i ja tak cię nazywał. Zdecydowanie chciałby być kimś ważnym, ale jeśli sobie tego nie życzysz to rozumiem. Osoba, która tak mówiła, musiała być ogromnie istotna w twoim życiu, że nikt inny się do ciebie nie zwraca.
Przez chwilę mile, a Michael już nie nalega. Zastanawiam się, czy to nie naruszy mojej pamięci o nim. Decyduje się jednak pozwolić temu chłopakowi na to o co prosi. Może choć w ten sposób będę mogła pogodzić się z stratą tej najważniejszej osoby.
  - Możesz, pewnie. - odpowiadam.
  - Czy to będzie nieodpowiednie jeśli zapytam kto?
  - To był mój brat.
  - Był? - pyta delikatnie przekrzywiając głowę. Wstrzymuję oddech jakbym wyznawała największą tajemnicę mojego życia. Właściwie nie wiem czemu, ale czuję, że Michael jest odpowiednią osobą, aby wreszcie podzielić się z kimś swoim bólem.
  - To długa historia. - waham się jeszcze. Uśmiecha się pokrzepiająco, ale nie naciska. Wiem,że ostatnie czego by chciał, to popsuć nam obojgu ten wieczór i naszą dobrą jak dotąd relacje.
  - Jest dopiero 20, mamy czas, jeśli uważasz, że możesz mi opowiedzieć.
  - Colin i ja wylądowaliśmy w domu dziecka, kiedy nasza mama zmarła w wypadku. Rodzeństwu bardzo ciężko utrzymać się razem. Miałam 15 lat, kiedy wysłano mnie do domu grupowego. On został przeniesiony do rodziny zastępczej. Słyszałam, od jednej z opiekunek, że niedługo potem jego rodzice, zostali zamknięci za handel narkotykami i bronią, a on i kilka innych dzieci z tego domu zostali rozesłani po różnych rodzinach w kraju. Nie mam pojęcia gdzie teraz jest. Wielokrotnie starałam się go znaleźć, ale policja nigdy nie była w stanie mi pomóc. Tak to już jest. Nas zawsze traktuje się gorzej. Nie ważne, że jestem już dorosła. Ledwo kiwnęli palcem żeby wpisać go do systemu. W większości przypadków państwo jest przeciwko nam. - uśmiecham się smutno spuszczając głowę. Michael wstaje i kuca koło mojego krzesła. Kładzie mi dłoń na ramieniu i podnosi moją głowę, aby mógł spojrzeć mi w oczy.
  - Obiecuję, a ja zawsze dotrzymuję obietnic, że zrobię wszystko, aby pomóc ci go odnaleźć. Absolutnie wszystko. Oboje zasługujecie na to. - mówi. Widzę, że bardzo go poruszyłam.
  - To nie tak, że ja oczekuję od ciebie jakiejkolwiek pomocy. Nie chcę, żebyś myślał, że cię wykorzystuję.
  - Nigdy nie pomyślałbym, że mogłabyś. - mówi dotykając delikatnie mojego policzka. Czuję chłód jego dłoni na skórze, delektuje się jego dotykiem, gdy stara się podnieść mnie na duchu. - Dziękuję. - mówi po chwili ciszy. Unoszę pytająco brwi.
  - Za co?
  - Za to, że mi powiedziałaś. I za to, że pozwoliłaś mi być niewielką częścią swojego życia.

Od autorki: Hej kochani! No, rozdział  jest! Wiem, wg kalendarza miał być wczoraj, ale mam nadzieję, że jeden dzień obsuwy to nie tak wiele. Co sądzicie o rozdziale? Mnie się całkiem podoba. Z góry przepraszam, nie jest on sprawdzony. Mogę być jakieś powtórzenia, albo literówki, ale sczytałam go tylko raz, bo bardzo się spieszę. Obiecuję, że jak wrócę pod koniec wakacji to poprawię ewentualne błędy. Mam jeszcze jedną prośbę, czy moglibyście pod tym postem zostawić linki do nowych rozdziałów, albo waszych blogów, za które się jeszcze nie zabrałam? Bardzo mi na tym zależy, bo jestem w kompletnym chaosie. Byłabym także wdzięczna za opinię o rozdziale. Taki komentarz na prawdę motywuje i dużo znaczy :)
Kocham i buziaki!

niedziela, 9 sierpnia 2015

PIĘĆ


The Chance

  - Mason, do mojego biura. Natychmiast. Nie będę powtarzał dwa razy. - głos mojego szefa rozbrzmiewa donośnie w holu. Podrywam się od biurka i biegnę do drzwi. Przez kilka dni pracy poznałam go wystarczająco by wiedzieć, że 'natychmiast', znaczy 'masz pięć sekund zanim wyrzucę cię na zbity pysk'. Pracownicy redakcji patrzą na mnie ze współczuciem, kiedy biegnę środkiem korytarza z plikiem papierów. Każde z nich przynajmniej raz usłyszało to wezwanie i wiedziałam, że mnie któregoś dnia też to czeka, nie spodziewałam się, że tak szybko. Teresha siedzi w fotelu przed drzwiami Russela.
  - Nie przejmuj się nim, wiesz jaki jest. - szepcze zanim wejdę.
  - Spóźniona, - mruczy pod nosem mężczyzna - dobrze, że masz szpilki, przynajmniej to cię usprawiedliwia. - mierzy mnie nieufnym spojrzeniem - Mam coś dla ciebie.
  Patrzę na niego wyczekująco. Ulżyło mi, że to nie nagana. Wyraziłby sie inaczej, wiem to już, ale i tak jestem spięta. Nerwowo szarpię rękaw swetra, co nie umyka jego uwadze. Patrzy na mnie zza szkieł z politowaniem.
  - Zdaję się, że to twoje, nie mylę się? - wyciąga rękę rzucając mi zbindowany plik kartek. Dokumenty które trzymam pod pachą o mały włos nie lądują na ziemi, kiedy w locie próbuje złapać materiał od szefa. Spoglądam na okładkę odkładając dokumenty na jego biurko. Czemu nie zrobiłam tego wcześniej? - myślę. W skupieniu przewracam strony.
  - Zgadza się to moje. - mówię po chwili zastanawiając się jak udało mu się to zdobyć. Powinnam się przyzwyczaić do myśli, że dla Cheastera Russela nie ma rzeczy niemożliwych. - To wywiad, który przeprowadzałam na pierwszym roku studiów, to było zadanie domowe. Skąd to pan ma?
  - To nie jest teraz istotne. Mam tego więcej, jeśli chcesz wiedzieć. W tej branży wszystko może zostać wykorzystane przeciwko wam, wszyscy będą patrzeć ci na ręce. - puszcza mi oczko co wprawia mnie w zdumienie. - Wracając do tematu. - odchyla się na krześle i zdejmuje okulary. Świdruje mnie wzrokiem, jakby próbował wyczytać z mojej twarzy całe życie. - To jest świetne. - wskazuje na trzymaną przeze mnie pracę. - Wręcz fenomenalne muszę przyznać. Niechętnie to mówię, ale nie dość, że jesteś świetną redaktorką, to także bardzo uzdolnioną dziennikarką. Udało ci się podjąć banalny temat pracy nauczyciela w chwytliwy i oryginalny sposób. Wyciągnęłaś ze zwykłych czynności całą magię pracy ze studentami. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Doceń te słowa. - dodaje widząc wahanie na mojej twarzy. - Wiesz, że ja nie chwalę, jeśli nie mam na prawdę dobrego powodu.
  - Obawiam się, że nie rozumiem, do czego pan dąży. - mówię cicho. Jestem z siebie niewyobrażalnie dumna, a jednocześnie obawiam się, co się teraz wydarzy. Nigdy nie wiadomo, czego się można po nim spodziewać.
  - Mam dwie sprawy. Po pierwsze chciałbym ci zaproponować opublikowanie tego wywiadu, oczywiście dopracowanego z innym redaktorem w jednym z zimowych magazynów, a po drugie chciałbym ci przedstawić mojego serdecznego przyjaciela z wydawnictwa Evans Brothers Limited. Jest zainteresowany współpracą z tobą. Chciałby, żebyś coś dla niego napisała. - mówi uśmiechając się do mnie półgębkiem. Otwieram szeroko oczy. Jestem przekonana, że stoję nieruchomo przez dobre kilka sekund zanim dociera do mnie co się właśnie stało. Wydadzą moje dzieło w The Times. Napiszę książkę. Po tygodniu pracy i czterech latach studiów. Ludziom potrzeba całego życia. Pocieram kark starając się otrząsnąć po usłyszanych informacjach. To chyba najlepszy dzień mojego życia.

~*~

  - Jesteś na ostatnim roku studiów, prawda?
  Siedzę w kawiarni w centrum Londynu. Można dostrzec stąd London Eye. Jestem pod wrażeniem jej wystroju. Niby nic nadzwyczajnego, a mimo to ma w sobie mnóstwo uroku. Ściany pokryte są obrazami kawy i lawendy, obrusy na stolikach są fiołkowe, na każdym z nich stoją urocze świeczki ustawione na ziarnach kawy i udekorowane polnymi kwiatkami.
  - Zgadza się. - uśmiecham się promienie, podobnie jak przez cały dzień. Jestem tak szczęśliwa, jak nie byłam chyba od wielu lat. Nawet w chwili dostania pracy w wymarzonym miejscu nie byłam tak podekscytowana.
  - Ze względu na twoją pracę i duże prawdopodobieństwo współpracy z moim wydawnictwem zdecydowaliśmy z Cheasterem, że napiszemy list do twojej uczelni. - mówi Evans, a mnie serce staje.
  - To znaczy, list polecający? - pytam, choć już znam odpowiedź.
  - Nie do końca, mam zamiar przyspieszyć twój dyplom, ponieważ jesteś cenna, a ja potrzebuję cię teraz. Nie mam czasu czekać te pół roku do ukończenia twojej nauki w trybie "normalnym" - unosi ręce robiąc cudzysłów -  a studia, praca i książka to zbyt wiele. Mogę się dzielić tobą tylko z jednym miejscem. A rozumiem, że dyplom otrzymać chcesz po tylu latach i to jedyne rozwiązanie. Z tego co wiem prace magisterską już oddałaś, więc wszystko jest w porządku.
  - Zanim zaczną panowie cokolwiek robić, chciałabym najpierw zapytać, co to byłaby za książka. - mówię cicho, starając się dobierać słowa najuważniej jak potrafię, żeby tylko go nie urazić. Evans prostuje się na krześle i wyciąga długie ręce na blat niewielkiego stolika. Sięga po filiżankę z kawą i upija mały łyk nie spuszczając ze mnie wzroku. Przełykam nerwowo ślinę i pocieram dłonią o kark czekając na jego odpowiedź.
  - Wywiad rzeka. Coś jak biografia, tylko luźniej napisanego. Nie mogę zdradzić więcej przed podpisaniem wstępnej umowy, ale ta osobistość była tobą bardzo zainteresowana. Nalegała, żebyś to była ty po przeczytaniu twojego wywiadu. Powiedziała, że nie zgodzi się na nikogo innego. Sądząc po twoim wieku, nie będziesz mieć problemu, żeby się z nią dogadać.
  - Nią? - wyrywa mi się. Nie wiem dlaczego, ale przekonana byłam, że mówi o mężczyźnie. Marszczę brwi. Po chwili jednak na moje usta wraca uśmiech, a ja przeczesuję włosy dłonią. - Wchodzę w to.

~*~

  - Cześć Charlie! - głos Alexa brzmi wesoło jak zawsze. Uśmiecham się do niego od razu zaczynając opowiadać o wydarzeniach dzisiejszego dnia. Widzę, że chłopak cieszy się równie bardzo jak ja. Mówi, że jest za mnie dumny i składa mi długie gratulacje.
  - Nie chcę przeszkadzać ci w pracy, wpadłam tylko na chwilę, żeby się pochwalić, ale jeśli masz ochotę pogadać, to wpadnij do mnie po pracy, chętnie wysłucham co u ciebie, a teraz nie chcę zajmować ci więcej czasu. Wystarczy, że Sean boczy się na mnie. - puszczam mu oczko, mimo że w środku serce mi się kraje na myśl o nim.
  - Leć do domu, wpadnę koło 18.30, jeśli to w porządku. - mówi wypychając mnie za drzwi kawiarni. Wystawiam mu język i patrzę jak znika za szybą śmiejąc się pod nosem. Ruszam spacerem do domu. Nie spieszę się. Jutro mój ostatni dzień na uczelni, muszę podpisać kilka papierów i kończę studia, kończę naukę. Przynajmniej więcej w mojej głowie nie pojawi się obraz krwi na podłodze w sali, kiedy będę przechodziła przez jej próg. Może to źle, że pomimo całego bólu, który wciąż towarzyszy mi po śmierci Roberta czuję się dziś tak dobrze, ale chyba muszę to sobie wybaczyć. Spełniają się moja największe marzenia, na które pracowałam od wielu, wielu lat. Powinnam być z siebie dumna, a tymczasem besztam się za to, że idąc ulicą uśmiecham się głupio, a ludzie przypatrują mi się.
  Docieram do domu po kilkunastu minutach. Otwieram drzwi, w których natychmiast pojawia się mała, biszkoptowa kuleczka. Szczeka wesoło na mój widok i podskakuje ocierając się łapami o moje kolana.
  - Cześć przyjacielu. - kucam koło niego i drapie go za uchem. - Jak się miewasz? Stęskniłeś się troszkę?
  Jakby w odpowiedzi liże mnie po palcach. Podnoszę się i odkładam torebkę na szafkę w przedpokoju. Ruszam do kuchni, gdzie szybko nasypuje psich ciasteczek do miski i wyjmuję z lodówki jogurt, z którym udaje się na kanapę. Psiak dołącza do mnie szybko i ładuje mi się na kolana. Jest jeszcze młodziutki i ma mnóstwo energii, a ja cieszę się, że jest taki radosny. To to, co jest mi potrzebne po powrocie do domu. Wiedzieć, że ktoś tam na mnie czeka i widzieć, że ktoś cieszy się, że już jestem. Lubię być mu potrzebna. Jest u mnie dwa dni, a już sprawił, że moje życie jest odrobinę lepsze, na dodatek chyba przynosi mi szczęście.
  - Przyjacielu, ja wciąż nie mam dla ciebie imienia. - mówię głaszcząc go po główce i sięgając po pilota. - Co powiesz na... Chyba nie mam pomysłu, wybacz. Odpalam telewizor, a na jego ekranie pojawia się znajoma postać Jennifer Aniston, aktorki wcielającej się w postać jednej z głównej bohaterek mojego ulubionego serialu Przyjaciele. Uśmiecham się zadowolona, że trafiłam na nowy odcinek. Po chwili wpadam na pomysł. - Co powiesz na Joey? - spoglądam na pieska, który merda wesoło ogonem w odpowiedzi. Joey to moja ulubiona postać z mojego ulubionego serialu. Nie mogłam wybrać lepszego imienia dla tego kundelka.
  Kończę jogurt i odstawiam puste pudełko na blat stolika kawowego wraz z końcem odpinka. Spoglądam na zegarek. Mam jeszcze 45 minut do przyjścia Alexa więc postanawiam wybrać się na spacer. Gdy wychodzę staram się mocno trzymać smycz. Joey interesuje się wszystkim, strasznie ciągnie, ciągle skacze i gdzieś zagląda. Jestem taka szczęśliwa widząc go takiego. Przypominam sobie tego pieska, którego zobaczyłam w schronisku i to puchate zwierzątko na pewno go nie przypomina. Szybko się przywiązał i cieszę się, że dałam mu to, czego potrzebował. Chcę dla niego jak najlepiej, jest teraz moim oczkiem w głowie.
  Czuje jak mój telefon wibruje i bez zastanowienia odbieram. Jest już późno, wiec szybko zawracam, Alex na prawno już czeka przed kamienicą i się denerwuje.Głupio mi, że tak się zamyśliłam, to nieodpowiedzialne.
  - Hej, przepraszam... - zaczynam, ale głos po drugiej stronie nie daje mi dokończyć.
  - Za co przepraszasz?
Odsuwam aparat od ucha i spoglądam na wyświetlacz. Otwieram szeroko oczy.
  - Ojej, wybacz Michael, nie sądziłam, że to ty. Miałam wrażenie... Z resztą, nie istotne.
Słyszę uroczy śmiech po drugiej stronie i jestem prawie pewna, że na moich policzkach pojawia się rumieniec.
  - To ja powinienem przeprosić, bo ty miałąś do mnie zadzwonić, jak będziesz dostępna, ale nie mogłem doczekać się tej kawy.
Oczami wyobraźni widzę, że się uśmiecha i stara się ukryć zdenerwowanie. Śmieję się w duchu i owijam sobie smycz wokół nadgarstka. Joey szczeka głośno, gdy mijamy starszą panią z ogromnym psem, który wcale nie zwraca na niego uwagi.
  - Przepraszam, miałam ostatnio dużo na głowie. Nie wiem, jak to będzie z moim czasem w tym tygodniu, bo dziś rozpoczynam tak jakby nowy projekt w pracy i mogę być zabiegana, ale obiecuję, że zadzwonię najszybciej jak będę mogła. - mówię podniesionym głosem chcąc przekrzyczeć wiatr, który właśnie się zerwał.
  - W porządku, doskonale cię rozumiem, często mam w pracy 'nowe projekty'. - śmieje się smutno, a mnie robi się głupio i niezręcznie. Czasem zapominam jak się poznaliśmy. - Chciałem też zapytać czy przypadkiem nie ma cię teraz niedaleko Kingsly?
  - Tak, tu właśnie mieszkam... - odpowiadam zatrzymując się ze zdziwieniem. - Skąd wiesz?
  - Stoję po drugiej stronie ulicy. - śmieje się do słuchawki, a ja odwracam się. Dostrzegam go rzeczywiście tam, gdzie mówił. Macha mi radośnie. Przebiega przez ulicę. Ma na sobie sportowy strój, w ręce trzyma bidon, a w uszach ma słuchawki. Wyjmuje je stając przede mną. - Miło cię znów widzieć.
  - Ciebie też. Wybacz, ale - spoglądam na zegarek. Jest 18.15 - mój, hm, przyjaciel przychodzi do mnie za 15 minut, więc w zasadzie muszę wracać. - mówię smutno. Uśmiech znika z jego twarzy. Prostuje się, nerwowo ciągnie rękaw bluzy. Robię podobnie, gdy jestem zdenerwowana.
  - Przyjaciel? Zawiodłem się. - śmieje się, stara się obrócić to w żart, ale widzę, że jest zły.
  - Przykro mi, ale przecież się spotkamy, obiecałam. Nie tym razem to innym. - staram się go udobruchać. Nie rozumiem czemu tak się spiął.
  - Nie chodzi o fakt, że to się nie stanie dziś, a raczej o twojego "przyjaciela". - mówi robiąc cudzysłów w powietrzu. Dopiero wtedy dostrzegam komizm tej sytuacji. Zaczynam się śmiać, a Joey podskakuje reagując na mój wesoły głos. Michael krzywi się.
  - To tylko przyjaciel, Alex, poznałeś go w schronisku.
  - Ouu... No cóż, wybacz mój nietakt, czy mogę cię chociaż odprowadzić? - pyta nieśmiało zmieszany swoją reakcją.
  - A nie będziesz mnie nękał znając mój adres? - uśmiecham się ruszając w drogę powrotną. Wznosi oczy do góry, podbiega do mnie i nachyla się do mojego ucha.
  - Tego obiecać ci nie mogę. - szepcze przypadkowo muskając płatek mojego ucha. Ten delikatny gest sprawia, że po całym moim ciele przechodzą ciarki. Robi mi się ciepło pomimo zaledwie kilku stopni na dworze i wiatru targającego włosy wystające z pod czapki. Przygryzam wargę i odwracam twarz w stronę jezdni, by nie zauważył, że się rumienię.

Od autorki: Hej! Wróciłam z wakacji, więc czas na kolejny rozdział :) Jak wam się podobało? Mnie nawet ten rozdział przypadł do gustu. Wczoraj wieczorem przez trzy godziny leżąc już w łóżku po prostu myślałam nad tym opowiadaniem i mam masę nowych pomysłów. Niektóre w mniejszy, niektóre w większy sposób zmieniają to opowiadanie, ale zdecydowanie będzie ono dłuższe niż planowałam. Za całą tą treść, którą wymyśliłam jestem z siebie dumna, bo sądzę, że będzie na prawdę dobre i pokochałam to opowiadanie. Mam nadzieję, że i wam przypadnie do gustu :) Polecam zajrzeć do zakładki z bohaterami bo zaszło tam parę zmian ;) Trochę ją odświeżyłam. Dodatkowo prolog idzie do odstrzału, miał to być jeden z głównych wątków, ale zrezygnowałam z niego, dla czegoś o wiele lepszego (przynajmniej w moim guście). Rozpisałam się, ale myślę, że następny rozdział już niedługo, bo mam dziś mnóstwo weny i pomimo upału sporo zapału (ah te rymowanki). Buziaki!

wtorek, 28 lipca 2015

CZTERY


 I'll take care of you

   - Hej Alex, jeszcze... - zamieram w pół słowa zdając sobie sprawę, że osobą stojącą przede mną nie jest mój młody przyjaciel. Pocieram skronie jak zwykle wtedy, kiedy jestem zdenerwowana. - Sean, co ty tutaj robisz? 
  Jego spojrzenie przepełnione jest skruchą i bólem. Jest mi go żal, ale wiem, że powinnam coś powiedzieć, bo czekanie, aż ten przestraszony człowiek wykrztusi z siebie choćby pół słowa może zająć wieczność. 
  - Sean, nie wiem czemu tu jesteś, ale wiem, że powinnam ci była dać więcej czasu i że ja też częściowo ponoszę odpowiedzialność za to, co stało się w kawiarni i jest mi przykro. Mimo wszystko, uważam, że to co zrobiłeś było niedojrzałe i...
  - Chciałem tylko... - przerywa mi, a ja czekam nie zamierzając tym razem nic mówić. Przybliża się do mnie i przytula mocno. - Charlie, tak strasznie przepraszam, nie chcę zrujnować tego co zbudowaliśmy, muszę uszanować twoją decyzję bez względu na to jaka ona jest dla mnie. Obchodzi mnie tylko twoje szczęście, a zachowałem się potwornie samolubnie i egoistycznie. Całe to zajście w kawiarni, podnoszenie na ciebie głosu, wyrzucenie cię stamtąd... Powinnaś i masz prawo być na ciebie wściekła. Dodatkowo nie wspierałem cię, kiedy Robert... Charlie, tak strasznie mi przykro...
  Kiedy czuję na ramieniu ciepłe łzy odsuwam go od siebie i głaszczę po policzku starając się uspokoić. 
  - Shh... Jest w porządku, nie gniewam się. - mówię cicho. Wiem, że to właśnie było mu potrzebne, że chciał to usłyszeć i wiem, że kamień spadł mu z serca. Jesteśmy sobie zbyt bliscy, żebym mogła się na niego wściekać, dodatkowo powiedział coś, co sprawiło, że czuję się jeszcze bardziej winna, niż tydzień temu. 
  - Tęskniłem za tobą. - wyznaje patrząc mi głęboko w oczy, najwyraźniej oczekując mojej reakcji. Kiwam głową ze zrozumieniem. 
  - Nie musisz mi odpowiadać. Chciałem po prostu, żebyś wiedziała. - pociera kark odsuwając się ode mnie o kilka kroków, zdając sobie nagle sprawę, że jest niebezpiecznie blisko. Delikatnie, prawie niezauważalnie przewraca oczami, ale od razu skupia wzrok na mnie, aby przejść nad tym zachowaniem do porządku dziennego. Wie, że widziałam co zrobił.
  - Tak to teraz będzie wyglądać? - pytam. - Będziesz mnie testował, trzymał się na dystans?
  Czuję jak moja złość narasta, więc zaciskam dłonie w pięści, aby opanować nerwy. 
  - Będziesz mi mówić, że tylko moje szczęście się dla ciebie liczy, będziesz pokazywał jaki jesteś zraniony i przybity, żebym się zlitowała? Wspaniale. Rozegrałeś to idealnie. - kpię. 
  - Charlie, dobrze wiesz, że to nie tak....
  - A jak? - warczę. - Wyjaśnij mi jak? Bo na prawdę staram się jak mogę, co jeszcze mam zrobić, żebyś nie traktował mnie tak protekcjonalnie, chcesz mi pokazać, jaka jestem okropna, że nie doceniam tego, co mi oferujesz? - czuję gorzki smak w ustach. Chcę się opanować, ale nie mogę. Mam ochotę nawrzucać temu infantylnemu człowiekowi, choć to całkiem nie w moim stylu. 
  - W zasadzie... Tak! Chcę, żebyś wiedziała jak jesteś okropna, dokładnie to starałem się osiągnąć przychodząc tu z przeprosinami prawie na kolanach! Masz racje, jak zwykle masz rację! Jesteś przecież idealna, nic nigdy nie jest twoją winą! Nawet nie wiesz czemu to zrobiłem, ale w sekundę musisz rozpocząć awanturę, bo właśnie taka jesteś! Nie wiem jak ktokolwiek może z tobą wytrzymywać! - syczy posyłając mi wrogie spojrzenie. Te kilka zdań wymienione pod wpływem emocji sprawia, że znów czuję się jak totalna idiotka. Odrobinę upokorzona idiotka. Sean potrząsa głową, w jego oczach widać dezorientacje. - O mój boże... Charlie, wcale nie miałem tego na myśli... Wiesz, że...
  - Lepiej będzie jeśli już pójdziesz. - mówię cicho starając się trzymać emocje na wodzy i nie powiedzieć, ani nie zrobić niczego, czego później bym żałowała. 

~*~

   Razem z Alexem stoimy czekając, aż wydadzą nam identyfikatory dzięki którym będziemy mogli poruszać się po terenie schroniska. Jestem bardzo podekscytowana. Pomimo faktu, że jeden z moich najlepszych przyjaciół jakieś dwie godziny temu dał mi do zrozumienia, że nie mam uczuć jestem wyjątkowo pogoda, co chyba udziela się także mojemu towarzyszowi. Alex uśmiecha się do mnie za każdym razem, gdy podchwyci moje spojrzenie. Czuję, że coś jest na rzeczy, ale jeszcze nie podzielił się ze mną swoimi nowinami, a ja nie mogę się zdecydować, czy mam naciskać czy nie. 
  Dostajemy identyfikatory i wyruszamy. Ukazuje mi się widok, który ściska za serce. Jest mi przykro, że nie mogę dać domu tym wszystkim zwierzętom, ale cieszę się, że dam dom choć jednemu z nich. Spaceruję obok klatek przyglądając się psom, które na mój widok od razu reagują wrogim warczeniem lub agresywnie rzucają się na pręty klatki. Wiem, że moja obecność sprawia, że są przerażone i przykro mi, że nikt nie da im domu. Z ciężkim sercem idę dalej mijając wszystkie początkowe boksy z przygnębioną miną. Wiedziałam, że będę się czuła przytłoczona, ale nie sądziłam, że to będzie aż tak potworne doświadczenie. W pewnym momencie dostrzegam skulonego w kącie klatki kremowego kundelka. Wygląda bardzo ładnie, ale widać, że jest przerażony i aż trzęsie się ze strachu. Podchodzę do krat i kucam. 
  - Cześć kolego. - uśmiecham się dotykając zimnych, metalowych prętów dzielących nas. Patrzy na mnie dużymi, zielonymi oczami pytająco. - Jak się miewasz? Przywitasz się ze mną?
  Pies szczeka przechylając głowę. Wkładam rękę między kraty i przesuwam powoli w jego stronę. Wacha się przez moment, ale decyduje się powąchać dłoń. Podchodzi do krat i kładzie mi łapę na kolanach. I właśnie to utwierdza mnie w przekonaniu, że nie muszę szukać ani sekundy dłużej. Znalazłam odpowiedniego przyjaciela. Wstaję i odwracam się. 
  - Alex! 
  Chłopak siedzi na jednej z pobliskich ławek. 
  - Co tam? - pyta, kiedy podchodzę bliżej. 
  - Znalazłam. Idę poprosić kogoś o pomoc. Idziesz ze mną czy zaczekasz tu?
  - Zaczekam. - uśmiecha się szeroko pokazując ruchem głowy żebym już szła. Jak zwykle w jego towarzystwie jestem bardzo wesoła i ciepło robi mi się na sercu widząc uśmiech na jego twarzy. To takie dobry dzieciak, zasługuje na wszystko co najlepsze.
   Skręcam na kolejnym rozwidleniu i po kilku minutach bezcelowego krążenia po korytarzach dochodzę do wniosku, że się zgubiłam. Decyduję się zawrócić i odwracając się wpadam na przeszkodę. Kończy się upadkiem, a spotkanie z betonem nie należy do najprzyjemniejszego. 
  - O mój boże. Przepraszam! - słyszę męski głos, ale kiedy otwieram oczy obraz jest zamazany i kręci mi się w głowie. Mężczyzna pomaga mi się podnieść i przytrzymuje za biodro. - Wszystko w porządku? - pyta. - Chwila, czy my się nie znamy?
  Jeszcze przez moment nie mogę złapać równowag. Po chwili udaje mi się ją odzyskać, a obraz przed moimi oczami staje się ostrzejszy. Odwracam się i napotykam błękitne tęczówki intensywnie przypatrujące się mojej osobie. 
  - Charlotte, prawda? - uśmiecha się przyjaźnie oplatając gruby sznur wokół nadgarstka. Dopiero teraz zauważam, że towarzyszy mu cudowny, ogromy wilczur. Pochylam się, żeby pogłaskać psa i przytakuje mężczyźnie. - Michael. - podaje mi dłoń. 
  - Pamiętam. - wzdycham odwzajemniając uścisk.  - Ostatnio nie miałam okazji podziękować za...
  - Chyba rozumiem. To nic takiego. Po prostu wydawało mi się, że to będzie dla ciebie łatwiejsze jeśli nie będziesz musiała wysłuchiwać tego przez telefon od moich chłodnych kolegów. 
  - Dziękuję. - posyłam mu najbardziej wdzięczne spojrzenie na jakie mnie stać w tej sytuacji. 
  - Jak się trzymasz? - zagaduję przygryzając wargę. Widzę, że stara się wybadać teren i o dziwo mu na to pozwalam.
  - Umm... Całkiem dobrze, lepiej niż ostatnio. - wzruszam ramionami. Pocieram dłonią o kark. 
  - To pewnie trochę krępujące i dziwne co teraz zrobię, ale może... Może miałabyś ochotę wyskoczyć kiedyś na kawę? - pyta zabawnie marszcząc czoło. Uśmiecham się szeroko śmiejąc się w duchu z komizmu tej sytuacji.
  - Pewnie, z wielką chęcią, ale teraz muszę coś załatwić. Muszę zabrać do domu nowego przyjaciela. 

Od autorki: Hej! Przepraszam, bardzo, bardzo przepraszam, że rozdziału nie było tak długo. Prawie trzy miesiące... Nie mam specjalnie nic na swoją obronę prócz faktu, że nie wiedziałam jak zabrać się za ten rozdział. Ale chyba potrzebowałam impulsu do walki, który dostałam od Emily, której bardzo, bardzo dziękuję i to jej dedykuje ten rozdział. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze czasami wpada i jeśli tak, to proszę pozostaw po sobie komentarz, chociażby kropkę, żebym wiedziała, że ktoś to przeczytał ;) Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się niedługo :) Buziaki!

piątek, 1 maja 2015

TRZY


Friend is all I need

  Przez ostatni tydzień moje myśli krążyły w znacznej części wokół Roberta. Nie potrafiłam oswoić się z myślą, że już nigdy nie będziemy się razem uczyć, że nie uśmiechnie się wesoło, pokazując swój kolorowy aparat i że nie da mi kopniaka na szczęście przed egzaminem ustnym tak, jak to miał w zwyczaju.
  Wykłady bez niego ciągnęły mi się w nieskończoność i potwornie mnie nudziły, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. To chyba Robert zawsze je urozmaicał, zabawiał mnie i nabijał się z niekompetencji niektórych profesorów, co notorycznie doprowadzało mnie do śmiechu. Za każdym razem czymś mnie zaskakiwał i życie na uczelni dzięki niemu nie było monotonne.
  Nie potrafiłam pozbyć się jego osoby z głowy. Ciągle dostawałam wezwania do złożenia coraz to nowych zeznać i wyjaśnień. To nie pozwalało zapomnieć. Ten tydzień był dla mnie katorgą. Każdej nocy śnił mi się śmiejący w kałuży krwi z roztrzaskaną głową. Przez to nie śpię już dobre 36 godzin, bo boję się, że znów zobaczę jego wykrzywioną w szyderczym grymasie twarz.
  Jedyne osoby, które starały się pomóc mi przystosować do nowej sytuacji były to Abigail i Sarah - dwie studentki z mojej grupy, które także zadawały się z Robertem. Wiem, że czują się za mnie odpowiedzialne i choć jestem im ogromnie wdzięczna, że zawsze siadają ze mną w ławce, to i tak nie podziękowałam im ani razu, jest mi z tego powodu dość głupio. Po prostu po śmierci Roberta zdałam sobie sprawę, jak bardzo byłam do niego przywiązana i nie potrafię się pogodzić z tą stratą.
  Wczoraj odbył się pogrzeb. Byłam na nim z Alexem. Nie wiem dlaczego pozwoliłam szesnastolatkowi iść ze mną na taką uroczystość. Może dlatego, że nie mam nikogo innego. Sean jest to tego stopnia urażony, że nawet nie próbował oferować mi swojej pomocy. A przecież, cholera jasna, znamy się dobre 6 lat! Powinien mnie wspierać, a nie robi nic!
  - Charlie. - Alex staje przede mną z kubkiem parującej herbaty w dłoni. Posyłam mu smutny uśmiech, który pewnie wygląda jak grymas niezadowolenia, ale chcę żeby wiedział, że jestem mu ogromnie wdzięczna, że tak bardzo stara się mi pomagać. Matko! Chłopak zrobił mi ostatnio pranie, bo przez cały dzień patrzyłam się w ścianę! - Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? - pyta.
  - Jesteś wspaniałym przyjacielem. - mówię cicho. Siada obok mnie i obejmuje mnie swoim ramieniem. To na prawdę dojrzały dzieciak - myślę.
  - Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko. - odpowiada. - Przecież uratowałaś mnie tamtej nocy, zawdzięczam ci życie! Chcę się choć trochę odwdzięczyć.
  Trwamy chwilę w ciszy. Odpowiada mi to. Nie chcę o niczym rozmawiać. Nie mam nastroju na pogaduszki ani zwierzenia. Potrzebuję tylko, aby ktoś siedział tu ze mną i po prostu był.
  Chwilę później słyszę dzwonek do drzwi. Alex podnosi się i idzie otworzyć. Nie interesuje mnie, kogo tu przywiało. Nawet, gdyby miał to być Sean. Po prostu nie chcę widzieć nikogo, poza moim młodym przyjacielem. Tylko jemu naprawdę na mnie zależy.
  - Dzień dobry. Agent Michael Watson. NCA. Ja do pani Charlotte Mason. Zastałem ją może? - słyszę z hallu. Rozpoznaję ten głos...
  - Czy to pilne? - odzywa się Alex zniecierpliwionym tonem. To już dziś trzecia wizytacja i wie, że mam wszystkiego dość.
  - W zasadzie tak. - odpowiada mu mężczyzna. Słyszę kroki i widzę Alexa prowadzącego wysokiego blondyna. Witam się z nim lekkim skinieniem nawet nie zawracając sobie głowy podnoszeniem się. - Dzień dobry pani. Mam dobrą informację. - mówi posyłając mi smutny uśmiech. - Tak myślę, że jest ona dobrą.
  - Przepraszam, czy mógłby pan trochę się streszczać? Nie chcę być niegrzeczny, ale Charlie chyba ma już dość przesłuchań jak na jeden tydzień. - syczy Alex. Agent patrzy na niego przepraszająco, a ja jestem w szoku. Zamiast go opieprzyć, jest mu głupio?
  - Znaleźliśmy zabójcę. - oznajmia. Unoszę się na łokciach i patrzę na blondyna z niedowierzaniem.
  - Znaleźliście go? - pytam, aby upewnić się, że się nie przesłyszałam.
  - Ją. - poprawia mnie. Otwieram szeroko oczy. Zamieram w bez ruchu i osłupiona trwam tak dobre kilka sekund. - Myśleliśmy, że to jedna z osób, której był winien pieniądze, nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale zrobiła to po prostu zazdrosna była dziewczyna. Bardzo mi przykro. Wiem, że żadne słowa nie wynagrodzą takiej straty. Gdybym mógł jakoś pani pomóc, proszę dzwonić. - kładzie na blacie stołu swoją wizytówkę. - Zawsze do usług. - uśmiecha się. - Do widzenia.
  - Dziękuję. - szepcze choć wiem, że nie ma prawa mnie usłyszeć.

~*~

  Drzwi windy po raz kolejny otwierają się przede mną, a ja tupiąc zniecierpliwiona nogą czekam na swoje piętro. Przez metalowe drzwi przedostaje się kilku mężczyzn niesamowicie pochłoniętych prowadzoną konwersacją. Wznoszę oczy do góry starając się zignorować ich głośne, podekscytowane głosy. Kiedy wysiadają na następnych piętrze, szepcze ciche słowa podziękowania i opieram się o zimne lustro. Kilka chwil później dostaję się na swój poziom, chwytam torebkę i wychodzę. Mijam ochroniarza uśmiechając się do niego szeroko. Odpowiada mi skinieniem głowy. Docieram do swojego gabinetu i opadam na krzesło. Podnoszę słuchawkę czarnego, stacjonarnego telefonu i czekam na połączenie z recepcją.
  - Tak, słucham? - odzywa się do bólu znudzony głos po drugie stronie.
  - Dzień dobry Veronica, z tej strony Charlie, redaktorka. Czy mogłabyś powiadomić kogo trzeba, że czekam na materiały?
  - Jasne, już się robi. - odpowiada krótko i rozłącza się. Czekając na pojawienie się mojej pracy do wykonania na dziś, wyjmuję z torebki zdjęcie z Alexem oraz Seanem i stawiam na blacie biurka. Teraz powoli zaczynam czuć, że to mój gabinet, a nie tylko tymczasowo przydzielony pokój.
  Po krótkiej chwili pojawia się Theresa z plikiem kartek w ręku.
  - Cześć Charlie. - dziewczyna uśmiecha się wesoło podając mi artykuł do zredagowania. - Cheaster zastanawia się nad opublikowaniem tego pod koniec przyszłego miesiąca. To podobno nowe odkrycie i zastanawiają się nad jego ewentualnym przyjęciem. Cheaster uznał, że będziesz idealna do tej roboty.
  Otwieram szeroko oczy ze zdumienia. To dość ważne zadanie, dlaczego powieżył je początkującemu redaktorowi? Theresa jakby czytając mi w myślach odpowiada szybko:
  - Nie masz się czym martwić, wyluzuj się i wystaw opinię do poprawionego tekstu. Nie ma w tym żadnej filozofii. - posyła mi pokrzepiający uśmiech i wychodzi z gabinetu. Głośno wypuszczam powietrze i zabieram się za czytanie. W sekundzie, kiedy kończę pierwsze zdanie artykułu drzwi otwierają się ponownie i widzę zaglądającą Theresę. - Pójdziesz ze mną na lunch? - pyta wesoło.
  - Jasne, bardzo chętnie. - odpowiadam, po czym powracam do mojego poprzedniego zajęcia.

~*~

Kiedy wracam do domu jest już na prawdę późno, a ja jestem na prawdę zmęczona. Otwieram drzwi nawet nie zdając sobie sprawy, jak upiornie wyglądam. Dopiero widząc się w lustrze dociera do mnie, że wyglądam jak upiór i już wiem, dlaczego ludzie na ulicy patrzyli na mnie ze współczuciem. Odkładam klucze na komodę i ruszam do salonu. Opadam na kanapę i momentalnie zasypiam. Śni mi się schronisko, jak zwykle wtedy, kiedy dręczą mnie wyrzuty sumienia. Kiedy rano się budzę postanawiam skończyć z nocnymi koszmarami. Jest weekend, więc dzwonię do Alexa, czy nie ma ochoty wybrać się ze mną na miasto. Zgadza się od razu. Kiedy szykuję się do wyjścia słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram je zamaszystym ruchem.
  - Hej Alex, jeszcze... - zamieram w pół słowa zdając sobie sprawę, że osobę stojącą przede mną nie jest mój młody przyjaciel. Pocieram skronie jak zwykle wtedy, kiedy jestem zdenerwowana. - Sean, co ty tutaj robisz?

Od autorki: Hej! Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale nie mogłam uporać się z jego drugą częścią. Połowę mam już od dwóch tygodni i nie wiem skąd u mnie taki zastój. W każdym razie mam nadzieję, że rozdział jest w porządku. Nie jest to może szczyt moich marzeń, aczkolwiek jestem w miarę zadowolona. A wam jak się podobał? Zachęcam do komentowania, obserwowania i/lub głosowania w ankiecie (w lewej kolumnie). To dla mnie bardzo ważne. Dziękuję i do następnego!

wtorek, 14 kwietnia 2015

DWA


Can we talk?

  Wchodzę do kawiarni. Jak zwykle o tej godzinie wszystkie stoliki są zajęte. Rozglądam się. Nigdzie nie widzę Seana, martwi mnie to. Przyszłam tu, żeby go przeprosić. Cały dzień męczyły mnie wyrzuty sumienia i chcę pozbyć się choć części z nich.
  - Charlie! - słyszę za plecami. Odwracam się. Widzę zbliżającego się do mnie Alexa. Uśmiecham się szeroko na jego widok. Ściska mnie mocno. Brakuje mi powietrza. - Tęskniłem. - mówi.
  - Ja za tobą też. - odpowiadam i mierzwię mu włosy.
  - Napijesz się czegoś? - pyta kierując się w stronę lady. Kiwam głową i przygryzam wargę.
  - Karmelową. - brzmi to raczej jak twierdzenie, niż pytanie, przez co uśmiecham się do siebie.
  Owijam kosmyk włosów wokół palca i bawię się nim przez chwilę przyglądając się nastolatkowi.
  - Wiem po co przyszłaś. - odzywa się nagle. Podnoszę wzrok i przyglądam mu się. Jego blond włosy sterczą z przodu w ten sam, charakterystyczny sposób co zawsze. Na jego twarzy widać cienie pod oczami. Pewnie uczył się do późna. Uświadamiam sobie, że chłopak ledwo trzyma się na nogach i robi mi się go potwornie żal. Przecież znam jego sytuację, wiem, że musi pracować, wiem jaka jest jego matka i świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie nie spał całą noc. Rano szkoła, później praca, potem lekcje, a gdzie czas na spanie? Korzystanie z życia? Mam do siebie żal, że go nie wyręczyłam. Przecież wiem, jak obsłużyć ekspres.
  - Może powinieneś zrobić sobie przerwę? - proponuję - Mogę postać chwilę za ciebie.
  - Nie ma mowy, Charlie! - podnosi głos. - Nie o tym rozmawialiśmy. Wiem po co przyszłaś. - ponawia próbę rozpoczęcia tego tematu, ale ja nie chcę.
  - Co pragniesz wiedzieć? Pamiętaj młody, informacja, za informację. - rzucam, posyłając mu przy tym ostrzegawcze spojrzenie. Przewraca oczami i odpowiada mi krótko całkowicie ignorując moją przestrogę:
   - Sean rozbił dziś 4 filiżanki i dzbanek. Złamał nawet łyżkę. - zaczyna spokojnie. Wstrzymuję oddech. - Rano wyrzucił jednego klienta, bo nie podobało mu się, że jego telefon zadzwonił.
  Posyła mi współczujące spojrzenie, kiedy ze świtem wypuszczam powietrze.
  - Jest na zapleczu?
  Chłopak potwierdza skinieniem głowy, więc przeskakuję przez ladę i otwieram metalowe drzwi prowadzące do niedługiego holu. Znajdują się tam jedynie dwie pary drzwi. Jedne do niewielkiego składzika, drugie do gabinetu właściciela. Otwieram drugie i wchodzę pewnym krokiem do środka. Zauważam go siedzącego przy biurku. Kuli się na obrotowym krześle i pociąga nosem. Podchodzę do niego i niepewnie kładę mu dłoń na ramieniu.
  - Możemy porozmawiać? - pytam cicho. Echo wypowiedzianych właśnie słów dociera do mnie kilkukrotnie, kiedy nie otrzymuję odpowiedzi. - Sean, proszę. - odzywam się błagalnym tonem.
  - O czym? - jęczy. Siadam na oparciu krzesła chcę go przytulić, jednak odtrąca moje ramiona. Chyba nie powinnam się dziwić, ale i tak dotyka mnie to.
  - O całej tej sytuacji. O nas...
  - Nie ma nas. - syczy nawet na mnie nie patrząc. Widzę, że zaciska dłonie w pięści. Biorę głęboki oddech, nie chcę, żeby nasza rozmowa skończyła się tak, jak ta rano. - Nie kochasz nmie, nie mamy o czym rozmawiać. Daj mi spokój.
  - Proszę cię, nawet tak nie mów. Przyjaźnimy się... - mówię błagalnym tonem.
  - Chyba sobie ze mnie kpisz! - podrywa się nagle z krzesła i unosi głos. - Co ty sobie wyobrażasz, że przejdę nad tym do porządku dziennego?! Charlie, cholera, ty chyba nie masz pojęcia czego ode mnie oczekujesz! Kurwa, kocham cię, jak mam się z tobą przyjaźnić, kiedy ty nie odwzajemniasz moich uczuć! - krzyczy. Za głośno. Łza spływa mi po policzku. Wiem, że ma rację. Jestem idiotą.
  - Przyszłam cię przeprosić.. ja... bo... nie... - jąkam się. Widzę jego gniewne spojrzenie. Kieruje je we mnie.
  - Chcę żebyś stąd wyszła. - mówi przez zaciśnięte zęby.
  - Sean...
  - Wyjdź stąd, Charlie!
  Opuszczam pomieszczenie wedle jego życzenia. Wiem co o mnie myśli. Że jestem niedojrzałym bachorem i nie potrafię uszanować jego potrzeb, a on potrzebuje czasu. Ma rację. Nie chcę przyjąć do wiadomości, że już nie będzie tak jak wcześniej i że wszystko się zmieni.
  Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że ciągle stoję pod drzwiami gabinetu wstrzymując oddech. Wracam do Alexa. Cieszę się, bo nie pyta jak poszło. Mam wrażenie, że tylko popłakałabym się, gdybym zaczęła opowiadać, co się wydarzyło. Chłopak obejmuje mnie ramieniem i z uśmiechem wręcza mi kawę.
  - Daj mu chwilę, żeby to przetrawił. To nie jest takie proste. Zbyt długo na ciebie czekał, żeby teraz mógł ci to wybaczyć, wiesz to. - mówi.
  Zgadzam się z nim. Cholera, oni wszyscy mają rację.
  - Jestem okropną przyjaciółką i kompletną idiotką.
  - To nie prawda. - zaprzecza i wyciera moje mokre policzki serwetką. Uśmiecham się do niego. Alex to wspaniały dzieciak. 
  - Jestem.
  - No może odrobinkę. - mruży oczy i śmieje się perliście.
  - Dziękuję ci. - wtulam się w jego ciepłą pierś. Cieszę się, że choć jeden przyjaciel ciągle jest moim przyjacielem. Może to przez różnicę wieku, a może przez to, że jesteśmy całkiem różni, ale nigdy nie czułam, że między nami mogłoby się coś wydarzyć, mimo tego, że Alex jest bardzo dojrzały. Jemu nie przeszkadza moja głupota, a mnie jego nastoletni wiek i trudna sytuacja, przez którą mnóstwo osób się od niego odwraca. Cieszę się, że ufa mi, i że ja mogę zaufać mu. Jesteśmy zgranym teamem.
  - Za co? - pyta ze śmiechem.
  - Za to, że jesteś. - odpowiadam cicho.

~*~

  Następnego dnia udaje się na zajęcia. Dziś mam wykład o mitologii świata. Uwielbiam ten temat i cieszę się, że będę mogła się wykazać wiedzą. Udaję się do sali nr 36 i dostrzegam kilka znajomych twarzy przed drzwiami klasy. Nikt nie plotkuje, nikt się nie śmieje, nikt nawet nie czyta notatek. Wszyscy zszokowani zaglądają do klasy i wymieniają ciche uwagi, które częściowo udaje mi się dosłyszeć.
  - Kto to był? - pyta jedna dziewczyna. Jest cała zielona na twarzy i zachowuje się tak, jakby zaraz miała zwymiotować. 
  - Robert Crumb. Był na czwartym roku. - szepcze inna. Ma podobny kolor twarzy do swojej koleżanki, ale ona w przeciwieństwie do niej zachowuje kamienną twarz. Podchodzę bliżej, chcę wiedzieć co stało się za drzwiami. Widzę taśmę policyjną i... mnóstwo krwi. Zakrywam usta dłonią, aby nie krzyknąć. Jeszcze parę dni temu Robert pożyczał mi notatki, i zapraszał na lody, a teraz leżał tam, na szarej, zimnej podłodze, otoczony kałużą krwi. Jeden z mężczyzn, który do tej pory przyglądał się... zwłokom spostrzegł moje łzy i podszedł do mnie niepewnie. 
  - Dzień dobry. Brandon West, NCA, wydział do spraw zabójstw. Widzę, że znała pani ofiarę. Czy moglibyśmy zadać pani parę pytań? - odzywa się szorstkim, ciemnym głosem. Mrugam szybko oczami, bo jeszcze nie dociera do mnie, że cztery metry ode mnie leży mój kumpel z ławki, blady jak ściana z kulką w sercu. Pocieram dłońmi skronie i przygryzam wargę. 
  - Brandon, daj dziewczynie spokój, nie widzisz, że jest w szoku? - podchodzi do nas inny mężczyzna, blondyn, wysoki i dobrze zbudowany. Kładzie rękę na moich plecach i wyprowadza mnie z budynku. Sadza mnie na schodach uczelni i wyciąga do mnie rękę z butelką wody. Nie mam ochoty pić, więc tylko zaprzeczam ruchem głowy. 
  - Posłuchaj. Mogę się teraz tylko domyślać, jak trudno musiało ci być znieść widok twojego kolegi. Jest mi bardzo przykro, ale chyba będziesz musiała mi o nim opowiedzieć. 
  Podnoszę wzrok i przyglądam się jego twarzy. Kuca obok mnie, więc jest ona dokładnie na wprost mojej. Wiem, że gdybym teraz nie była tak bardzo przerażona natychmiast utopiłabym się w jego niebieskich tęczówkach. Znam się zbyt dobrze, żeby temu zaprzeczać. Od zawsze miałam słabość to takiego rodzaju oczu. 
  - Kim pan jest? - pytam cicho. Nawet nie oczekuję odpowiedzi, po prsotu potrzebowałam się odezwać. 
  - Jestem Michael Watson. Pracuję dla NCA, zajmuję się zabójstwami.
  - On nie żyje. 
  Mężczyzna milczy. Moja warga drga delikatnie i łzy zaczynają ciec mi po policzkach. On czeka cierpliwie. Kiedy się uspokajam zadaje mi pierwsze pytanie:
  - Skąd znałaś Roberta?
  - Od czterech lat prawie na każdej lekcji siedzieliśmy razem. - odpowiadam krótko. Mój głos jest chwiejny i zachrypnięty. Światło pali moje oczy. Zimny wiatr sprawia, że chłód przeszywa moje ciało do szpiku kości. Dygoczę niezauważalnie czekając, aż z ust mężczyzny padną koleje pytania.
  - Czyli dobrze go znałaś?
  - Wystarczająco. Nie byliśmy bliskimi przyjaciółmi.
  - Wiesz może, czy miał jakichś wrogów?
  - Mam zrobić panu listę? - śmieję się gorzko i ocieram łzy. Myślałam, że ten tydzień nie mógł być gorszy, myliłam się.

Od autorki: Mam nadzieję, że rozdział drugi wam się podoba. Zachęcam do komentowania i obserwowania. Dziękuję Emily i live-in-danger za przemiłe słowa na początek mojej drogi :)

czwartek, 9 kwietnia 2015

JEDEN

 

Careful what you wish for

  Unoszę delikatnie powiekę, kiedy promienie słońca wpadają przez szybę do niewielkiego pokoju. Rozglądam się nieprzytomnym wzrokiem po pomieszczeniu. Lekkie, fiołkowe zasłony poruszają się zgodnie z delikatnym wiatrem, wpadającym do pokoju przez szparę uchylonego okna. Gdy zerkam na elektryczny zegar stojący na szafce obok łóżka, zdaje sobie sprawę, że mój budzik zadzwoni dopiero za godzinę. Opadam na poduszki głośno wypuszczając powietrze. Wiem, że już nie uda mi się zasnąć. Przeciągam się i ziewam. Odrzucam kołdrę na bok i leniwe wstaję. Podchodzę do lustra i przeglądam się. Chcę dziś wyglądać wyjątkowo, w końcu to mój pierwszy dzień w pracy. Nie spieszę się wykonując wszystkie poranne czynności. Wybieram najlepsze ubrania, jakie mam w szafie i po chwili podziwiam siebie w eleganckiej, kremowej koszuli z lekkiego, zwiewnego i odpowiedniego na tą porę roku materiału, granatowych, poprzecieranych jeansach, które sprawiają wrażenie drogich i błyszczących balerinach tego samego koloru co górna część mojego stroju. W chwili, w której odzywa się mój budzik, wychodzę z domu chwytając torebkę i portfel. Wolnym krokiem, rozglądając się uważnie po okolicy spowitej wczesnymi, słonecznymi promieniami kieruję się w stronę najbliższej kawiarni. Znam ją bardzo dobrze. Do niedawna w niej pracowałam. Wiem, że mają tam najlepszą kawę na leniwy poranek, że tylko ona może mnie postawić na nogi, kiedy jestem bardzo zmęczona. Mimo, że teraz nie potrzebuję orzeźwiającego napoju i tak wstępuję do przytulnej kawiarni i staję przed ladą wyczekując sprzedawcy. Grain du Café jest utrzymana w kolorach zieleni i beżu, i ma niezwykle przyjazny klimat. Z każdego kąta czuć zapach kawy i świeżo upieczonego ciasta, fotele są tutaj wygodniejsze niż w domu i niezależnie od pory roku zawsze stoi tu mnóstwo kolorowych kwiatów. Z początku było to moją zasługą, ale przerodziło się w tradycje i co tydzień, rano, razem z Alexem, który pracował tu razem ze mną, szliśmy na pobliski bazarek i kupowaliśmy kolorowe tulipany. Klienci to uwielbiali i doceniali, że poświęcamy pieniądze na takie detale. Zawsze będę wspominać to miejsce z szerokim uśmiechem i nigdy nie żałowałam, że musiałam tu pracować. Poza tym to tutaj poznałam Seana i Alexa, czyli moich dwóch najlepszych przyjaciół, wiem, że zrobiliby dla mnie wszystko. Jestem wdzięczna losowi, że przywiał mnie do Grain du Café.
  - A cóż to za piękny widok zadowala moje zaspane oczy? - słyszę obok ucha wesoły, męski głos. Uśmiecham się szeroko do mężczyzny rumieniąc się delikatnie.
  - Ciebie też miło widzieć, Sean. - przytulam właściciela na powitanie. Grymas niezadowolenia pojawia się na jego twarzy, kiedy odsuwam się od niego. - Średnią karmelową.
  - Kiedyś nakrzyczałbym na sprzedawcę, że kazał ci tak długo czekać, ale odkąd to ja nim jestem muszę się powstrzymywać. - puszcza mi oczko nalewając mleka do kubka. Wzdycham, gramoląc się na ladę.
  - Długo będziesz mi wypominać moje odejście, Sean? - pytam ze skruchą. Lekko dotykam jego ramienia. Jest odwrócony do mnie plecami, ale i tak wiem, że minę ma nietęgą.
  - Jeszcze przez jakiś czas. - mówi radośnie. W głębi duszy bardzo to przeżywa, mam tego świadomość i dlatego jest mi tak przykro.
  - Mam nadzieję, że nie długo. - odzywam się najłagodniej jak umiem. Odwraca się i wręcza mi gotowy, parujący napój. Zaciągam się zapachem świeżo zmielonych ziaren kawy i słodkością karmelu. Uśmiecha się, widząc moją reakcję, ale nie odzywa się ani słowem. Trwamy chwile w niezręcznej ciszy i jest mi z tego powodu przykro. Zeskakuję z lady, odstawiam na blat kubek i chwytam przyjaciela za ramiona.
  - Sean... - zaczynam wolno.
  - Jeśli masz zamiar robić mi kolejny wykład, to na prawdę, Charlie, daruj sobie. Już się nasłuchałem. - warczy. Odsuwam się zdezorientowana ta nagłą zmianą nastroju. Przechylam lekko głowę oczekując wyjaśnień nagłego wybuchu złości z jego strony, ale nic takiego nie następuje.
  - Sean, dlaczego nie możemy porozmawiać o naszej sytuacji normalnie, jak dorośli? - pytam cicho ponownie chwytając jego łokieć i mając nadzieję, że to powstrzyma go od odsunięcia się.
  - Bo ja nie chcę zachować się jak dorosły. - syczy przez zaciśnięte zęby, ale nie strąca mojej ręki. Patrzę mu w oczy, chcę, żeby robił to samo co ja. W końcu przenosi swój wzrok na moją twarz ze zrezygnowaniem i widzę, że powstrzymuje się od płaczu.
  - Sean, proszę...
  - O co mnie prosisz, Charlie? No słucham? Choć raz to ty odpowiedz na moje pytanie, czego ty ode mnie do cholery oczekujesz? - podnosi głos, a ja staram się utrzymać spokojny wyraz twarzy. Jest mi przykro, bo wiem, że chce wywrzeć na mnie poczucie winy, ale nie czuję się za tą sytuację odpowiedzialna. - Wszyscy dobrze wiemy, że nie tylko z powodu twojego odejścia jestem wkurzony, ale ty oczywiście nie możesz się pogodzić z zaistniałą sytuacją, nie tak to sobie zaplanowałaś co?
  - Nie podnoś głosu. - moja szczęka drga delikatnie kiedy wypowiadam te słowa. Wiem, jak to się skończy, ale i tak brnę w do dalej.
  - Do cholery, Charlie, nie będę przepraszał za swoje uczucia! Za kogo ty mnie masz?! - teraz już krzyczy i wygląda na to, że nie zamierza się opanować.
  - A ja nie będę przepraszała za ich brak! - wybucham. Sean zaciska pięści i widzę jego pobielałe knykcie. - Wiem, że nie tego ode mnie oczekiwałeś, kiedy mówiłeś mi, co do mnie czujesz, ale nie potrafię się zmusić do bycia z kimś, kogo nie kocham! - krzyczę. Po chwili żałuję, że powiedziałam to tak ostro. Wiem, że nie powinnam była. Więc po prostu podchodzę do niego, patrzę na tą zbolałą, przemęczoną twarz, gładzę go delikatnie po policzku szepcząc przeprosiny. On kiwa tylko, jakby zgadzał się ze mną, że to wszystko moja wina, choć oboje wiem, że to nie prawda. Wychodzę z kawiarni by nie doprowadzić do gorszej sprzeczki i zdaję sobie sprawę, że zaraz spóźnię się do pracy w swoim pierwszym dniu.

~*~

  Kiedy patrzę na główną redakcję "The Times" jestem z siebie ogromnie dumna. Mam świadomość, że muszę być niesamowicie zdolna, jeśli w tak młodym wieku dostałam pracę w tak prestiżowej gazecie. Staram skupić się na nowej posadzie i odgonić myśli o Seanie, ale średnio mi to wychodzi. Jadąc windą w wyznaczone miejsce zastanawiam się tylko, co powinnam zrobić. Powiedział mi, że mnie kocha. W porządku, to przecież nic wielkiego, za parę dni mu przejdzie. Po chwili wzdycham z rezygnacją. To nie jest małolat z gimnazjum tylko dorosły facet! W dorosłym życiu wszystko jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje. Chciałabym, żeby sytuacja, w której Sean wyznał mi uczucia nigdy nie miała miejsca. Dobrze wiem, jak przykro musi mu teraz być. Czuję się podle, bo to świetny facet, a ja potraktowałam go okropnie i nie potrafię myśleć o niczym innym, tylko o tym, czy kiedyś mi wybaczy.
  Kiedy winda się otwiera wsiada do niej niewysoka kobieta. Uśmiech się do mnie przyjaźnie.
  - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam. - zaczyna pogodnie odwracając się do mnie przodem. Jestem pod wrażeniem. Jest bardzo ładną blondynką o niesamowitych, szarych oczach i pięknym uśmiechu. Musi mieć mnóstwo adoratorów.
  - Jestem tu nowa. - posyłam jej najbardziej szczery uśmiech na jaki mnie stać. Kobieta, a właściwie dziewczyna, bo chyba jest niewiele starsza ode mnie, o ile w ogóle, wydaje się na prawdę sympatyczna i czuję, że nadajemy na tych samych falach.
  - Ach, to nowa pani redaktor, prawda? - wyciąga rękę, kiedy kiwam głową. Nie spodziewałam się, że ludzie będą mieli pojęcie kim jestem. Byłam przekonana, że będą się zastanawiać czy "ten małolat się przypadkiem nie zgubił". Tym czasem już w głównym holu napotkałam mnóstwo młodych ludzi.
  Odwzajemniam uścisk dłoni.
  - Theresa.
  - Charlotte, ale wolę Charlie. - przedstawiam się.
  - W takim razie mów mi Tess. - uśmiecha się pogodnie. Znów. - Z jakim zamiarem tu przybyłaś?
  - No oczywiście chcę zostać redaktorem naczelnym, a potem władcą całego medialnego świata. - mówię, a potem obie wybuchamy śmiechem w chwili kiedy winda znów się otwiera, a my opuszczamy jej metalowo szklane wnętrze.
  - Uważaj, czego pragniesz. - słyszę obok ucha. Odwracam się w stronę głosu i napotykam zimny wzrok mężczyzny koło pięćdziesiątki. Jego szaroniebieskie oczy łypią na mnie groźnie.
  - Umm... Dzień dobry panie Russel. - piszczy Theresa. -Panie redaktorze, to jest....
  - Ta, wiem. - przerywa jej machnięciem ręki nawet na nią nie patrząc. - Cheaster Russel. Redaktor naczelny. - wyciąga w moim kierunku swoją potężną dłoń, a ja ściskam ją niepewnie. W tej chwili głupio mi, za moje wcześniej wypowiedziane słowa.
  - Charlotte Mason. - odpowiadam cicho, choć staram się, żeby mój głos brzmiał pewnie, mimo tego, że jestem przerażona. - Jestem ogromnie wdzięczna za to posadę, panie Russel.
  Przez chwilę nic nie mówi, ciągle świdrując mnie swoim wzrokiem. Przygląda mi się z zainteresowaniem. Stoję osłupiona czekając na jego reakcję. Po chwili kąciki jego ust unoszą się delikatnie, a jego oczy stają się cieplejsze, zupełnie jakby już mnie rozszyfrował.
  - Mów mi Cheaster.
  Patrzę na nowo poznaną koleżankę ze zdziwieniem i widzę, że ona jest równie skonsternowana co ja. Wiem, że później będę śmiała się z całej tej sytuacji, ale teraz zupełnie nie wiem co o tym myśleć i czuję się bardziej zagubiona, niż parę minut temu.

Obserwatorzy